Pit 37

Zerwane więzi – recenzja „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” w reżyserii Marka Koterskiego

„Dzień Świra” w reżyserii Marka Koterskiego uznawany jest za jeden z najlepszych filmów w historii polskiego kina. Obraz przedstawiający dolę niespełnionego życiowo nauczyciela-polonisty, przez niektórych klasyfikowany do gatunku komedii, był w gruncie rzeczy głębokim, dobrze zrealizowanym od strony technicznej i zmuszającym do refleksji dramatem. Twórcy zostali za niego obsypani wieloma prestiżowymi nagrodami i już cztery lata później postanowili nakręcić obraz o tytule „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, stanowiący rozwinięcie niektórych wątków z „Dnia świra”. Był to już jednak zupełnie inny film.

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami” to dialog ojca – Adama Miauczyńskiego, z dorosłym już synem Sylwestrem. Nie jest to jednak zwyczajna rozmowa. Sylwek opowiada ojcu o cierpieniach, jakich doświadczył przez jego alkoholizm, Miauczyński zaś przeprowadza swojego rodzaju rachunek sumienia. Nałóg całkowicie go zgubił. Przez alkohol stracił pracę, zaprzepaścił karierę naukową, rozbił własną rodzinę i stracił kontrolę nad wychowaniem syna. 55-letni Miauczyński to degenerat, którego przed ostatecznym upadkiem ratuje tylko miłość syna. Szczerą rozmowę przeplatają liczne retrospekcje. Życie Miauczyńskiego jawi się jako ciągnące się pasmo upadlających porażek… ale czy na pewno jest już za późno, by je zmienić?

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami” ma zupełnie inny wydźwięk, aniżeli „Dzień Świra”. W obu tych filmach mamy do czynienia z ludzką tragedią. Jednak w tym drugim ową tragedię trzeba było dostrzec samemu, przebijając się przez komediową skorupę, w jaką ubrał swoje dzieło Koterski. „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” to natomiast dramat z krwi i kości. W przeciwieństwie do „Dnia Świra”, próżno tu szukać jakiejkolwiek komediowej otoczki, chyba, że są wsród nas tacy, których bawi ludzka tragedia. Nowy obraz Koterskiego to film przejmujący, poruszający do głębi, nie pozwalający widzowi na spokojny sen po obejrzeniu.

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami” pokazuje koszmar, jakiego sprawcą może się stać alkoholowy nałóg. Koterski zwraca uwagę, że dramat ten nigdy nie dotyczy tylko osoby dotkniętej uzależnieniem, niejednokrotnie bowiem bardziej cierpią na tym jej najbliżsi. Myliłby się jednak ten, kto pomyśli, iż przestroga przed alkoholizmem jest jedynym morałem filmu. W obrazie Koterskiego spomiędzy kadrów wyłania się skryte przesłanie, zgodnie z którym to rodzina stanowi jeden z najważniejszych kluczy do ludzkiego szczęścia. Miłość i wzajemny szacunek wewnątrz rodziny – w tym wypadku ukazany na przykładzie stosunków między Adamem Miauczyńskim, a synem Sylwestrem – to podstawy, pomagające przezwyciężyć problemy, umożliwiające wyjście z pozornie beznadziejnych sytuacji.

Marek Koterski nie byłby jednak sobą, gdyby wszystko to podawał widzowi na tacy. Nie ma tu zbędnego moralizatorstwa, do poszczególnych wniosków dotrzeć należy samemu. Kiedy trzeba, posługuje się symboliką, w większości przypadków bardzo subtelną i nienachalną. Doskonała jest scena, w której główny bohater, pogrążający się w nałogu, płynie rzeką na statku-barze i z trudem porozumiewa się z jadącym przy brzegu na rowerze synem. Kontakt między nimi jest utrudniony, Miauczyński dosłownie tonie w odmętach uzależnienia, ojciec i syn nieuchronnie oddalają się od siebie. Niekiedy jednak symbole są bardziej wymowne, czasem z premedytacją ukazane w sposób dobitny, ku poruszeniu widza. Znamienne jest, że dorosły Sylwester w każdej ze scen nosi na głowie koronę cierniową, upadlającemu się Adamowi na próżno próbuje pomóc jaskrawo odziany Anioł Stróż, zaś poszczególne ekscesy Miauczyńskiego przeplatane są obrazami wiszących na krzyżu członków jego rodziny. Każdemu z nich bowiem Miauczyński swoją postawą zafundował drogę przez mękę. Symbolika biblijna jest w filmie Koterskiego bardzo rozbudowana. Nie bez powodu nosi on przecież taki, a nie inny tytuł.

Film nie byłby aż tak udany, gdyby nie perfekcyjna gra aktorów. Rolę Miauczyńskiego grały tu dwie osoby – Marek Kondrat jako ten 55-letni Adam, podsumowujący dotychczasowe życie, Andrzej Chyra zaś wcielił się w dopiero staczającego się 33-latka. Teoretycznie odgrywali tego samego bohatera, lecz w praktyce były to zupełnie inne postacie. Obaj wykonali swoje zadania bezbłędnie, jednak szczególne wrażenie robi aktorski kunszt Andrzeja Chyry, przed którym scenariusz stawiał niemałe wyzwania, a którym zdecydowanie podołał. Najlepiej świadczy o tym nagroda Orła, która otrzymał w kategorii najlepszej roli drugoplanowej, ten sam laur zresztą – z tym, że dla odtwórcy roli pierwszoplanowej – przypadł w udziale Markowi Kondratowi. Równie dobrze zresztą wcielili się w swoich bohaterów tacy aktorzy jak Michał Koterski, Janina Traczykówna czy Małgorzata Bogdańska. Krótko mówiąc, aktorstwo we „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” stoi na bardzo wysokim poziomie i pod tym względem trudno wysnuć wobec filmu jakiekolwiek zarzuty.

„Wszyscy jesteśmy Chrystusami” to jeden z najlepszych filmów, jakie powstały w Polsce na przestrzeni minionych kilkunastu lat. Stanowiący rozwinięcie wątków z „Dnia świra”, jest jednak obrazem o zgoła innym charakterze i wydźwięku. To poruszający, skłaniający do refleksji dramat, mówiący nie tylko o problemie uzależnień, ale także ukazujący, jak ważną, choć współcześnie niedocenianą wartość stanowi w życiu człowieka rodzina. Dzieło Koterskiego to film, obok którego nie można przejść obojętnie. Film, który każdy powinien zobaczyć.

Previous article
Polscy operatorzy filmowi podbili Hollywood
Next article
Pszczoły hodowane przez KUL świetnie zadomowiły się w Lublinie
About the author