Pit 37

Polscy operatorzy filmowi podbili Hollywood

„Helikopter w ogniu”, „Piraci z Karaibów”, „Pulp Fiction”, „Szeregowiec Ryan”. Znakomite, hollywoodzkie hity, których wartości artystycznej nie kwestionują nawet najbardziej wymagający krytycy filmowi. Co łączy te produkcje? W każdej z nich za zdjęcia odpowiedzialni byli Polacy.

Być może dla niektórych będzie to zaskoczenie, ale polscy operatorzy filmowi od wielu lat cieszą się w Hollywood opinią jednych z najlepszych na świecie. O ile nasi aktorzy radzą sobie w Krainie Snów ze zmiennym szczęściem, tak specjaliści od zdjęć regularnie współpracują z najwybitniejszymi reżyserami zza oceanu, a za swoją pracę inkasują prestiżowe laury, z Oscarami włącznie.  Dość wspomnieć, że podczas jednego wywiadu sam Jack Nicholson stwierdził, że nie wyobraża sobie dobrze sfotografowanego filmu, o ile przy zdjęciach nie pracowaliby Polacy.

I faktycznie, rzut oka na portfolio najbardziej uzdolnionych polskich operatorów pracujących w Hollywood nie pozostawia wątpliwości. Polacy na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat wyszkolili wielu świetnych zdjęciowców, których pracę każdego roku oglądają na ekranie miliony widzów na całym świecie. Jednym z pierwszych, którzy odnieśli tam sukces, był Adam Holender. W 1964 ukończył naukę w łódzkiej filmówce i niespełna dwa lata później przez Kanadę udał się do USA. Dopiero tam na dobre rozwinął skrzydła. Hollywoodzkim debiutem Holendra był „Nocny kowboj” w reżyserii Johna Schlesingera, zdobywca Oscara w trzech kategoriach. W kolejnych latach współpracował między innymi z Jerrym Schatzbergiem, Paulem Newmanem i M. Nightem Shyamalanem, a wśród Polaków – choćby z Agnieszką Holland. Ostatnim filmem, w którym stanął za kamerą, był gangsterki dramat „Życie Carlita – Początek” w reżyserii Michaela Bregmana. Od tamtej pory nie kontynuuje już pracy operatora, pozostaje jednak niekwestionowanym autorytetem dla młodych adeptów filmowego rzemiosła.

Do znanych i cenionych hollywoodzkich operatorów należy także Sławomir Idziak. Podobnie jak Holender, on również był absolwentem łódzkiej szkoły filmowej, jednak w przeciwieństwie do niego, na wyjazd do USA czekał aż do początku lat 90-tych. Wcześniej współpracował między innymi z Krzysztofem Kieślowskim, Jerzym Kawalerowiczem, Andrzejem Wajdą, czy Krzysztofem Zanussim. Sukcesy za granicą nie przyszły od razu. Drogę do większych produkcji przetarły mu nieco dziś zapomniane produkcje, jak „Podróż Augusta Kinga”, czy „Historia Liliany”. Po 2000 roku jego operatorskie CV wypełniają jednak kasowe hity u boku najlepszych hollywoodzkich reżyserów. W „Dowodzie życia” filmował między innymi Meg Ryan i Russella Crowe, a kilka miesięcy później stanął za kamerą w filmie Ridley’a Scotta „Helikopter w Ogniu”. Za zdjęcia do tego filmu Idziak był nominowany do Oscara oraz do nagrody BAFTA. Jego dziełem były także zdjęcia do „Króla Artura” w reżyserii Antoine Fuqua, a także do ekranizacji bestsellerowej powieści J.K. Rowling pod tytułem „Harry Potter i Zakon Feniksa”. Nie tak dawno temu zaś polscy widzowie efekty pracy Idziaka mogli podziwiać w rodzimej produkcji „1920 – Bitwa Warszawska”, która to produkcja, choć podzieliła recenzentów, odznaczała się zdjęciami na najwyższym światowym poziomie.

Mówiąc o hollywoodzkich sukcesach polskich operatorów, grzechem byłoby pominąć Dariusza Wolskiego. To również absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, który do USA przyjechał w 1979 roku. Początkowo trudnił się filmowaniem obrazów dokumentalnych, oraz produkcji niskobudżetowych. Przełomowa okazała się dla niego praca nad filmem „Heart”, po której przeniósł się do Los Angeles, gdzie pracował przy produkcji wideoklipów. Kręcenie teledysków pozostanie ważną częścią jego działalności – po dzień dzisiejszy stanął za kamerą przy ponad 100 klipach, i to u takich gwiazd, jak choćby David Bowie, Elton John, Sting, czy Aerosmith. Wolski wprawdzie nie ma na swoim koncie ani Oscarów, ani nawet nominacji do nich, jednak szybki wgląd w jego operatorskie CV nie pozostawia złudzeń co do tego, jak znakomite filmy miał okazję współtworzyć. Wystarczy wspomnieć takie hity jak „Kruk”, „Karmazynowy przypływ”, „Sweeney Todd – Demoniczny golibroda z Fleet Street”, „Alicja w Krainie Czarów”, „Prometeusz”, czy „Marsjanin”. Wisienkę na torcie w jego życiorysie stanowią zaś zdjęcia do wszystkich trzech odsłon niezwykle popularnej serii „Piraci z Karaibów”. O tym, jak bardzo ceniony jest to twórca, najlepiej świadczy fakt, że w 2004 roku został zaproszony do członkostwa przyznającej Oscary Amerykańskiej Akademii Filmowej.

Innym rozpoznawalnym operatorem filmowym znad Wisły jest Paweł Edelman. Jest absolwentem kulturoznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim, ale wiedzę do wykonywania zawodu zdobył w tamtejszej szkole filmowej. Jego kariera od lat toczy się pomiędzy Polską, a Hollywood. Jest stałym współpracownikiem Władysława Pasikowskiego. Filmował jego „Psy”, „Demony Wojny wg Goi”, „Reich”, a ostatnio wzbudzające wiele kontrowersji „Pokłosie”. Stanął także za kamerą w „Tataraku”, „Katyniu” i „Wałęsa. Człowiek z nadziei” Andrzeja Wajdy. Kinomaniacy zainteresowani historią Polski na pewno kojarzą także świetne ujęcia z „Kamieni na szaniec” w reżyserii Roberta Glińskiego. W Hollywood od 2002 roku współpracuje z Romanem Polańskim, między innymi przy produkcjach takich jak „Oliver Twist”, „Rzeź”, czy „Autor widmo”. Największy sukces odniósł jednak za sprawą „Pianisty”. Za zdjęcia do filmu przedstawiającego historię Władysława Szpilmana był nominowany do Oscara, BAFTY, a także został uhonorowany Europejską Nagrodą Filmową dla najlepszego europejskiego operatora w 2002 roku.

Kadr z filmu „Romeo musi umrzeć”. Andrzej Bartkowiak był reżyserem tej produkcji.

Z niemałymi sukcesami prowadzi swoją karierę w Hollywood Andrzej Sekuła. Rozpoczął ją jeszcze w Polsce, gdzie wykonywał zdjęcia do filmów dokumentalnych. W 1980 opuścił kraj i udał się do Wielkiej Brytanii, skąd niedługo później trafił do Hollywood. Początkowo kariera rozwijała się małymi krokami. Sekuła w dalszym ciągu stawał za kamerą przy filmach dokumentalnych oraz krótkometrażowych. Zmiana nadeszła dopiero w 1992 roku, gdy z propozycją współpracy przy produkcji „Wściekłe psy” wyszedł Polakowi debiutujący wówczas Quentin Tarantino. Dla obu panów film stał się przepustką do większej kariery. Już dwa lata później Sekuła filmował doskonałe „Pulp Fiction”, a efekty jego pracy zostały docenione przez Brytyjską Akademię Filmową i zaowocowały nominacją do BAFTy. W latach późniejszych był autorem zdjęć w takich produkcjach, jak „Bez odwrotu”, „Hakerzy”, czy „American Psycho”. Sekuła próbuje swoich sił także w reżyserskim fachu – do tej pory spod jego ręki ukazały się „Sprawa załatwiona”, „Cube 2”, czy „Czysta przyjemność”.

Grzechem byłoby pominąć w naszym zestawieniu Andrzeja Bartkowiaka. Co ciekawe, u progu swojej operatorskiej kariery aż sześciokrotnie próbował dostać się do łódzkiej szkoły filmowej, jednak ostatecznie wykształcenie odebrał w Londynie. Pierwsze doświadczenia w fachu zbierał, filmując reklamy i produkcje krótkometrażowe. Przepustką do międzynarodowej kariery stała się dla niego znajomość z Sidneyem Lumetem, z którym nakręcił 11 produkcji, w tym niezapomniane hity, takie jak „Werdykt” (1982), „Rodzinny interes” (1989) czy „Śmiertelna pułapka” (1982). Z Joelem Schumacherem współpracował przy „Upadku” i „Anatomii strachu”, a Jamesem L. Brooksem – przy „Czułych słówkach”. Miłośnicy kina akcji na pewno pamiętają film „Speed – niebezpieczna prędkość”, który zapoczątkował wielką karierę Keanu Reevesa. Za kamerą przy tworzeniu produkcji stał wówczas Andrzej Bartkowiak. Z Reevesem spotkał się zresztą jeszcze na planie „Adwokata diabła” Taylora Hackforda, gdzie również odpowiadał za zdjęcia. Bartkowiak nie poprzestał jednak na karierze operatorskiej i podobnie jak jego imiennik Sekuła, sam stanął za sterami kilku produkcji. Był reżyserem świetnie znanych hollywoodzkich hitów, takich jak „Romeo musi umrzeć”, „Mroczna dzielnica”, „Od kołyski aż po grób”, „Doom”, czy „Street Fighter – Legenda Chun-Li”.

Nie umniejszając w niczym dotychczasowym bohaterom zestawienia, przyznać trzeba, że najbardziej docenionym polskim operatorem filmowym w Hollywood jest Janusz Kamiński. Polskę opuścił w 1980 roku. Wykształcenie operatorskie zdobył już w Stanach Zjednoczonych. Tam przez dłuższy czas robił zdjęcia do filmów gatunkowych, przede wszystkim niskobudżetowych thrillerów i horrorów – stąd Kamiński jest doskonale znany w środowisku miłośników kina grozy klasy B. Z czasem jednak jego talent dostrzegli producenci bardziej ambitnych produkcji. Począwszy od roku 1993, kiedy został zatrudniony jako operator „Listy Schindlera”, Kamiński nieprzerwanie współpracuje ze Stevenem Spielbergiem. Owocem tejże były liczne prestiżowe nagrody. Obecnie Polak jest dwukrotnym laureatem Oscara za najlepsze zdjęcia, najpierw za „Listę Schindlera” (1994), a po pięciu latach za „Szeregowca Ryana”. Trzykrotnie też był do tej nagrody nominowany – za „Amistad” (1997), „Motyl i skafander” (2008) oraz „Lincoln” (2012). Ponadto, za „Listę Schindlera” zdobył nagrodę BAFTA, natomiast za „Szeregowca Ryana”, „Motyl i skafander” oraz „Czas wojny” był do niej nominowany. Za „Motyl i skafander” był ponadto wyróżniony w 2007 roku w kategoriach technicznych na festiwalu w Cannes. Dorobek Kamińskiego w operatorskim rzemiośle jest więc imponujący, a przecież twórca na pewno nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Kadr z filmu „Szeregowiec Ryan”. Za zdjęcia odpowiedzialny był Janusz Kamiński.

Można by zadać pytanie – skąd w Polsce tak wielu znakomitych operatorów? Jak doszło do tego, że na przestrzeni lat nasi eksperci od filmowania stali się świetnym towarem eksportowym, skutecznie promującym markę naszego kraju? Sławomir Idziak zwracał niegdyś uwagę, że jednego ze źródeł tych sukcesów należałoby upatrywać w nieco odmiennym podejściu do roli operatora w Polsce i na zachodzie. Zwłaszcza w czasach ustroju słusznie minionego, specjaliści od zdjęć byli niejako współautorami filmów, nierzadko mieli wpływ na ostateczny kształt scenariusza, otwarcie konsultowali z reżyserami sposób filmowej narracji. Ich rola bywała nieporównywalnie ważniejsza, niż na zachodzie, a brak parcia na komercyjny sukces pozwalał wyzwolić operatorską kreatywność. Chętnie eksperymentowano z nowymi formami i sposobami filmowania, a efekty takich prób bywały imponujące. Wreszcie, warto zwrócić uwagę, że większość ze wspomnianych powyżej operatorów to absolwenci Wydziału Operatorskiego Łódzkiej Szkoły Filmowej, której jakość i poziom kształcenia – zwłaszcza w latach, gdy uczyli się tam nasi najlepsi operatorzy – nie podlegały dyskusji.

Warto dodać, że bardzo dobrych operatorów spotyka się już wśród twórców młodszego pokolenia, a ci starsi często dzielą się z nimi swoim doświadczeniem. Od 1993 roku ponadto odbywa się w Polsce Międzynarodowy Festiwal Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych „Camerimage” i jest to jeden z najpopularniejszych i najbardziej renomowanych w świecie imprez tego typu. Wręczane podczas festiwalu Złota, Srebrna oraz Brązowa Żaba to jedne z najbardziej pożądanych trofeów każdego zdolnego operatora filmowego.

Powodów do dumy z pewnością zatem nie brakuje. Polacy stanowią ścisłą światową czołówkę operatorskiego rzemiosła i pozostaje liczyć, że kolejne ich spektakularne sukcesy pozostają tylko kwestią czasu. Zwłaszcza, że młode pokolenie coraz bardziej daje o sobie znać. Kto wie, może wśród młodych polskich adeptów sztuki filmowej, każdego roku odwiedzających „Camerimage” są przyszli zdobywcy Oscarów, BAFT, czy Złotych Żab? Z pewnością wszyscy byśmy sobie tego życzyli.

Previous article
Nowe odkrycia polskich archeologów w bułgarskim Novae
Next article
Zerwane więzi – recenzja „Wszyscy jesteśmy Chrystusami” w reżyserii Marka Koterskiego
About the author